Stanisław Poskrobko

Stanisław Poskrobko

Wieś Rybaki koło Narwi na Podlasiu. Jestem w starm drewnianym domu u Stanisława Poskrobkomalarza samouka. Gospodarz wita mnie serdecznie. Pokazuje rysunki, obrazy, kolaże wykonane na przestrzeni 40 lat. 

Od kiedy Pan maluje, jak to się zaczęło? 

Nigdy nie uczyłem się rysunku ani malarstwa. Malowałem od dzieciństwa. Na początku patykiem na ścieżce, potem kredkami w zeszycie, potem na kartonie, na płótnie. Skończyłem mechaniczną szkołę, która w ogóle nic nie ma wspólnego z malarstwem, ale miałem taką wewnętrzną potrzebę, odezwała się we mnie chęć malowania, rysowania, w ogóle obcowania ze sztuką. W wojsku docenili moje zdolności. Plakaty, gazetki, jakieś plansze, nawet portrety malowałem. Inni jechali do dziewczyny, albo szli na wódkę, a ja w Warszawie, we Wrocławiu zwiedzałem muzea i galerie. Oglądałem różne obrazy, wystawy, przeglądałem się reprodukcjom w albumach… i tak to się zaczęło.

Co Pan przedstawia w swoich obrazach?

Pejzaż, moje otoczenie, wszystko co mnie otacza, las, łąki, pola, rzeka, przyroda. Moje obrazy to rozmowa z naturą, z żywiołem. Słucham, a to, co usłyszałem, zobaczyłem, przemawia pędzlem i farbą. Odczucie przelewa się przeze mnie i powstają obrazy. Ja tutaj się urodziłem. Żyję w przyrodzie, w symbiozie z nią. Nie maluję dlatego, że się nudzę na wsi, choć czasem brakuje mi kontaktu z ludźmi i sztuką profesjonalną. Maluję, bo mam taką wewnętrzną potrzebę, a inspiracje czerpię z natury. A tutaj na wsi, też na mnie dziwnie patrzą. Bo to moje malarstwo dla nich za trudne. Nie ma ludzkich postaci, nie ma opowieści. Tylko kolor, forma malarska… Co oni mogą w kolorach zobaczyć. Patrzą i nie widzą i jeszcze raz patrzą i… nie widzą. Zresztą czego wymagać od prostego człowieka. A ja maluję, bo ja widzę, a oni nie… Kiedy jest ciepło – to na podwórzu. Kiedy chłód – w pracowni.

Czy wzoruje się Pan na twórczości innych artystów, widzę albumy o sztuce w Pańskim domu?

Uwielbiam polskich kolorystów: Cybisa, Potworowskiego, Nacht-Sambrowskiego, Taranczewskiego. Monet, Gaugin i Van Gogh to moi malarze. Też zafascynowani naturą, kolorem. Oni patrzyli. I ja patrzę na drzewa, na Narew, na trawy bujne, stogi siana, na kolory. Trzeba widzieć, bo kolor to jest to, co najbardziej istotne w malarstwie. Wiadomo, że każdy kolor oznacza, żółć co innego – nastrój inny, czerwień inny, błękit inny. I także czuję się kolorystą, bo obrazy buduję na kolorze… bez zbędnej fabuły.

Niektórzy nazywają Pana Nikiforem z Podlasia, czy słusznie?

To nie jest słuszne. Nikifor miał bardzo ograniczoną wiedzę o sztuce tworzył instynktownie akwarele i rysunki. Ja poznałem sztukę, malarzy, sposób malowania kolorystów, postimpresjonistów. Od urodzenia mieszkam w Rybakach. Nigdzie indziej nie umiałbym żyć. Muszę widzieć horyzont i rozgwieżdżone niebo. W mieście tego nie ma. Tu jest natura, skraj puszczy. No i moja sztuka, myślę, że jest odmienna. Maluję obrazy olejne, ale i akrylowe, pastele, kolaże, techniki mieszane oraz wykonuję grafikę: linoryty, gipsoryty i folioryty. Używam najróżniejszych materiałów do wielu moich obrazów: jutowy worek, sieci, strzępu płócien. Sama natura podsuwa mi często materiały, które wykorzystuję. To drewno o ciekawej fakturze, kora, wosk, smoła, gips i piasek. 

Czym dla Pana jest sztuka? 

Malowanie jest dla mnie jak dar Boży… nie wiem skąd taka potrzeba wychodzi. Jest potrzeba wyrażania się za pomocą kolorów, kresek. Tu wchodzą w grę emocje. Kiedy przyjdzie impuls, muszę malować. Może to natchnienie, a może siła przyrody. Zostawić chciałbym iskrę życia własnego. Myślę, że przebłyski są jakieś w tych pracach. Jeśli choroba pozwala to maluję, jeśli nie – to nie. Ulubiona pora roku to lato i jesień.

Czy chętnie rozstaje się Pan ze swoimi obrazami? 

Nie, niechętnie, bo się do nich przywiązuję. Coś tam sprzedam, ale utrzymuję się właściwie ze swojej renty, skromnej renty. I z tego muszę się wyżywić, kupić farby, płótno, kupić ramy. I to jest moja najważniejsza bolączka, niedostatek w którym mi przyszło żyć. Brałem udział w różnych konkursach, wystawach. Obrazy moje pojechały nawet do Francji i Włoch. Ale się cieszę, że ktoś je docenił, niech jadą. Malować się nauczyłem, to znaczy próbowałem sam, jako samouk, sam do czegoś doszedłem.
Panie Stanisławie, jestem pod wielkim wrażeniem. W Rybakach, na samym końcu świata, przeciwstawia się Pan opiniom i codziennie uporczywie tworzy własną rzeczywistość. Jako koneser sztuki, marchand posiadający bogatą kolekcję sztuki polskiej i światowej jestem dumny i przeszczęśliwy nabywając Pańską sztukę, samorodną, nieprofesjonalną, jakże spontaniczną, pełną szczerości i autentyczności. Dziękuję za rozmowę. Życzę zdrowia, szczęścia, pomyślności i sukcesów.

Stanisław Poskrobko

Stanisław Poskrobko artysta malarz

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *