Zdzisław Śliż – giżycczanin, artysta samouk, malujący krajobrazy, przyrodę, i jak sam mówi – wszystko.
Pan Zdzisław Śliż, to malarz samouk, pochodzący w Giżycka, który większość swojego życia był rybakiem. Część spędził mieszkając w środku lasu, otoczony przyrodą z każdej strony. Dzisiaj tą przyrodę, za którą tęskni przedstawia w swoich dziełach. Malowanie obrazów to także sposób na ukojenie smutku po śmierci mamy. Maluje codziennie – przy kawie, telewizorze, bo to go uspokaja. A jak wyglądało życie p. Zdzisława? Co ukształtowało jego dzisiejszą twórczość? I jak to wszystko się zaczęło? Zapraszamy do zapoznania się z historią tego artysty oraz poznania go bliżej, w wywiadzie który przeprowadziliśmy z tym twórcą w ostatnim czasie.
Artysta urodził się w Giżycku w 1957 roku, jeszcze za czasów, kiedy zwane było Leckiem. Rodzice pana Zdzisława pochodzili z niedaleka – mama z Podlasia, z miejscowości Czerwony Krzyż (nad j. Wigry), a ojciec z terenów Białorusi. Jako repatrianci osiedlili się po wojnie na tych terenach, w Giżycku i tu zaczęli swoje życie. We wspomnieniach pojawiają się także dziadkowie p. Zdzisława, którzy przebywali w obozie koncentracyjnym w Ravensbrücku.
Zgodnie z postanowieniem Pana Zdzisława, zamieszkał on w samym środku puszczy augustowskiej, dokładnie w okolicy, gdzie urodziła się jego mama. Przez 2 lata mieszkał w miejscowości Serwy i nad jeziorem o tej nazwie. Otoczenie natury z pewnością wpłynęło na to, co dzisiaj możemy zobaczyć na obrazach tego twórcy – widzimy jeziora, lasy, sielskie krajobrazy a do tego też często leśne zwierzęta i ptaki.
Żył pan w środku lasu, czy był Pan myśliwym? Jak wspomina Pan życie z dala od miasta?
Zdzisław Śliż: Mieszkałem przez 2 lata w samym środku puszczy augustowskiej. Jak chciałem zupę grzybową sobie zgotować, to wystarczyło wyjść przed dom. Można było nazbierać kurek czy innych grzybów. Myśliwy polował na zwierzęta, ja polowałem na ryby. Pracowałem wtedy w rybactwie, mieszkałem w rybaczówce w środku tej puszczy. Z balkonu widać było jezioro. Bardzo tęsknie za tamtymi stronami, ale muszę żyć tu. Przyjechałem tu po wojsku, w 1979 roku i zacząłem pracę w Pięknej Górze. Nie dostałem niestety pracy jako rybak, ale zostałem magazynierem.
Czy dom, w którym Pan żył, wciąż istnieje? Chciałby Pan tam wrócić?
ZŚ: Z tego co mi wiadomo, od znajomych którzy odwiedzali to miejsce, ta rybaczówka jest już bardzo zniszczona. Niestety potrzeba by dużych pieniędzy, by w niej zamieszkać. Ale okolice były naprawdę piękne. Niedaleko był Kanał Augustowski, śluza, jezioro. Żyłem tam w zgodzie z naturą, w jej środku. Przecież ja to kocham. Wolę wziąć wędkę (chociaż tego nienawidzę, bo jestem rybakiem a nie wędkarzem) i iść łowić. Jako rybak, podczas pracy w magazynie rybackim, złowiłem 110 ton za jednym razem! Wspominam tamte czasy, tęsknie za tamtą robotą, bardzo ją lubiłem. Więc teraz, jako namiastkę chociaż sobie wędkę zarzucam. Z wodą jestem mocno związany – zaczynając od nazwiska, które jest nazwą ryby, znaku zodiaku – jestem wodnikiem, aż po fakt, że skończyłem szkołę rybacką i długo pracowałem jako rybak.
Kiedy zaczął Pan malować? Czy uczył się Pan gdzieś profesjonalnego malarstwa?
ZŚ: Maluję od urodzenia! Jestem samoukiem, nikt mnie nie uczył. Życiowe doświadczenie było dla mnie też szkołą malarstwa. Jak tworzę to najcześciej po prostu biorę jakiś wzór i nim się inspiruje. Ze zdjęcia, z innego obrazu. Stąd tyle szczegółów w moich obrazach. Lubię też przysłowia – „ciekawość to pierwszy stopień do piekła” – jak mnie coś interesuje to lubię wiedzieć więcej – Według mnie ciekawość to pierwszy stopień do mądrości.
Czyli już dość długo zajmuje się Pan malarstwem. Gdzie można obejrzeć Pana obrazy? Co Pan z nimi robi?
ZŚ: Teraz większość jest u ks. Zdzisława Mazura, w Rzeszowie. To mój promotor, przyjaźnimy się, jeszcze z czasów kiedy byłem kościelnym w parafii św. Brunona. Zawsze nazywał mnie artystą i tak zostało. Na plebanii znalazł dla mnie miejsce i i zrobił pracownie – była jak pół mojego mieszkania. Czasem musiałem być w niedzielę na 8 mszach, więc prawie nie wychodziłem z kościoła, więc dobrze że pracownia była blisko. Mogłem tam malować do woli. Malowałem przyrodę, portrety, krajobrazy, wszystko. Trwało to 7 lat.
Czy wystawiał Pan gdzieś swoje obrazy, żeby ludzie mogli je oglądać?
ZŚ: Przy parafii św. Brunona, pod kościołem zorganizowaliśmy jednego roku w Wielką Sobotę wystawę. Trochę się wstydziłem, ale wszyscy mnie przekonali. Wzdłuż muru były poustawiane obrazy, wiele z nich się wtedy sprzedało. Ale po wszystkim byłem zadowolony, że wszystko się udało i obrazy się podobały. Kiedyś też miałem wystawę w Wilkasach na plaży – tam sprzedałem wszystkie wystawione obrazy.
Czy ma Pan za sobą jakieś ciekawe artystyczne wyzwania?
ZŚ: Miałem okazję też odnowić obraz Serce Pana Jezusa, który wisi w kościele. Obraz był 1,5 metra na 40 cm. Przedłużyliśmy z księdzem ramę, żeby był tak dużo jak wiszący obok obraz św. Brunona. Wtedy musiłam domalować ciąg dalszy obrazu. Po 4 godzinach zapytał „Artysta, jak Ty to zrobiłeś?” Odpowiedziałem – że to cud.
Kiedyś też malowałem słoneczniki na ścianie u jednej pani. Musiałem całą ścianę tych słoneczników zrobić, to nie było łatwe.
A czy w Pana rodzinie są jeszcze jacyś artyści? Ktoś też malował obrazy?
ZŚ: Moja mama malowała, bardziej religijne obrazy. Starszy i młodszy brat też malowali. Moja siostra ma talent do wyszywania.
Czy malował albo maluje Pan obrazy zarobkowo? Czy bardziej hobbystycznie?
ZŚ: Ja teraz jestem na emeryturze, mam czas. Nigdy nie malowałem dla pieniędzy. Zawsze tworzyłem po prostu dla siebie, albo dla innych, w prezencie. Jak ktoś poprosi o coś konkretnie to oczywiście chętnie namaluję kolejny obraz. Po śmierci mamy, którą opiekowałem się przez 15 lat, maluje więcej, gdybym nie malował to bym chyba zwariował. To mnie uspokaja, skupiam się tylko na malowaniu. A jak jeszcze to się komuś podoba to bardzo się cieszę.
Co ostatnio Pan namalował?
ZŚ: Ostatnio malowałem konie. Przez miesiąc też tworzyłem obraz Matki Boskiej.
W ostatnim tygodniu namalowałem 11 obrazów. Lubię też malować jak odwiedzają mnie wnuki mojego brata – pokazuje im jak malować zwierzątka. Zawsze im się to podoba, a potem same przychodzą już żeby im tylko coś namalować.
Jak Pan tworzy obrazy? Jaką techniką, jakimi farbami?
ZŚ: U mnie pierwszy plan to jest to, co jest na obrazie najważniejsze. A potem drugi, trzeci i kolejne. Jak tworzę obraz to odrazu wiem co to będzie. Muszę wiedzieć co maluje. Proszę spróbować namalować chmury – to nie takie proste, one się przemieszczają. A słońce – nie można przechytrzyć natury. Jak je namalować? Proszę spróbować patrzeć w słońce, przecież się nie da, oślepnąć można. Maluje na blejtramach, gotowych. Albo na płytach pilśniowych. Używam farb olejnych i akrylowych. Ramy do obrazów są często z odzysku, znajomi mi je przynoszą, bo wiedzą że dobrze je wykorzystam.
***
Nasza rozmowa wielokrotnie przewijała między bardziej artystycznymi wątkami wiele wspomnień dawnych czasów i tęsknoty za bliskością przyrody. Doskonale tłumaczy nam to całokształt twórczości p. Zdzisława – na obrazach można te wszystkie emocje odnaleźć. Natura, zwierzęta, postaci, krajobrazy lasów, wsi, jezior ale i tematykę religijną. Obrazy stworzone przez tego doświadczonego życiem samouka będą idealnym uzupełnieniem naszej rozmowy, więc zapraszamy do zapoznania się z twórczością p. Zdzisława, którą można oglądać w naszej Galerii. Na podsumowanie przytoczymy jeszcze jedno ważne zdanie z tej rozmowy – Jak się urodziłem, to ważyłem tylko 1 kg. To niby w czepku urodzony, ale po tym, co przeszedłem to chyba w hełmie… Dużo przeżyłem, ale wciąż czuję się jak na 15 lat. I pewnie dlatego obrazów wciąż przybywa bo nasz lokalny artysta wciąż tworzy. A my życzymy mu zdrowia, spokoju i niekończącej się inspiracji.